poniedziałek, 7 grudnia 2015

HUMORESKA nr. 42. ZIMOWA WYPRAWA

                                                     Zima, Góry, W Karkonoszach      

         Starsi oficerowie, wykładowcy w Olsztyńskiej Szkole Wojskowej, Adam, Czesław i Jan byli zaciętymi wędkarzami. Na wyprawy zimowe wyjeżdżali najczęściej razem. Jeździli gdzie chcieli bo żaden strażnik im nie podskoczył.  W roku 1978, w lutym, lód był gruby i dużo śniegu. Wobec tego postanowili, że pojadą do wsi Pluski na jezioro Pluszne.
            O świcie już kuli pierwsze przeręble. Łowili okonie na duże, ciężkie błystki własnej produkcji. Wiedzieli gdzie je szukać, więc na rezultaty długo nie czekali. Tradycyjnie, o godzinie jedenastej zarządzili przerwę. Było ognisko, kiełbaski i oczywiście pół literka. Humory im dopisywały. Dzielili się wrażeniami i oglądali co większe sztuki. Ubrani w zimowe mundury polowe, więc mróz był im nie straszny, chociaż rano termometr wskazywał 15 stopni.
            Gdy  słońce chyliło się ku zachodowi mieli po 3 do 4kg dorodnych okoni. Nadszedł czas powrotu.
Tym razem kierowcą był Czesław. Siadali do samochodu w szampańskich humorach i już planowali wyprawę na następną niedzielę. Nie ujechali jeszcze dwustu metrów gdy zauważyli, przed sobą sanie zaprzęgnięte w jednego konia. Trzeba było je wyprzedzić. Droga była wąska, a po poboczach zwały śniegu. Z trudem Czesław przepychał swoją Skodę obok sań. Widocznie koń przestraszył się bo stracił równowagę i wywrócił się na tył samochodu. Pojazdem zarzuciło i wylądowali w zaspie.
           Wyskoczyli z samochodu. Tylny prawy błotnik był potwornie zdemolowany. Sanie stały, a koń zdążył już podnieść się i tylko głową w dziwny sposób kiwał. Czesław, maksymalnie zdenerwowany, podbiegł do chłopa i wrzeszczy: - Jak Pan do jasnej cholery jedzie! O patrzcie koń jest nie podkuty. Adam z Janem przyglądali się kopytom. Człowiek na saniach skorzystał z chwili ciszy i spokojnie powiedział: 
             - Panie wojskowy s kóniem Pan gadaj, s kóniem...