środa, 26 lutego 2014

Humoreska 33. Wedkarz z wojska


         
W każdym wojsku sierżant wie swoje.

      W  pułku artylerii, na Mazurach, w roku 1978, kompanią obsługi dowodził st. sierżant  Śnieszko. 
W skład tej kompanii wchodzili: kierowcy, mechanicy, rusznikarze, puszkarze, kucharze, pisarze, sanitariusze i inni funkcyjni. Większość z nich to spryciarze, cwaniaki, obiboki i leserzy. Dowodzenie taką zbiorowością to niełatwa sztuka. 
       St. sierż. Śnieszko dobrze sobie radził. Na pisarza kompanijnego wynalazł sobie kaprala Steca. Stec to chłopak z maturą, urodzony i wychowany wśród żulii na Targówku w Warszawie, cwaniak nad cwaniaki. Odwalał całą robotę biurokratyczną za swojego przełożonego.
         Pewnego razu Stec spóźnił się z przepustki o 12 godz. i wiedział, że pójdzie do aresztu. Jednak Śnieszko był sprytniejszy i ukarał go dwoma tygodniami zakazu opuszczenia koszar, bo kto wykonywałby robotę za niego. Stec postanowił zemścić się i czekał na okazję.
         Na terenie koszar był spory staw systematycznie zarybiany. Wśród kadry było wielu wędkarzy, a Śnieszko należał do najlepszych.                                                                                                                   W sobotę wieczorem, w kasynie, przy kieliszku, siedzieli sobie dwaj panowie podoficerowie: Śnieszko i Grabski, magazynier uzbrojenia. Od słowa do słowa i stanął zakład o to kto jest lepszy w łowieniu ryb. Umówili się na jutro nad stawem o godz ósmej. Śnieszko zadzwonił do Steca i polecił mu nakopać robaków i powiedział, że ciasto zrobi według własnej recepty.
         Rano, przed zawodami, kiedy Stec pomagał przygotowywać się do zawodów swojemu szefowi, ten narzekał na potworny katar i że nic nie czuję. To natchnęło Steca do działania. Bez wiedzy przełożonego skropił naftą jego przynęty. Naftę mieli do latarek alarmowych.
          W takich warunkach Śnieszko przegrał zawody "z kretesem". Wieść rozeszła się po koszarach.
Kadra pokpiwała ze Śnieszki. W kompani żołnierze, znając kulisy sprawy, przy każdej okazji pytali:
"Obywatelu sierżancie, jak to było na zawodach?" A on się wściekał.



            


piątek, 21 lutego 2014

Humoreska 32. Powagędka wędkarzy

Charakter, Owad, Bichito, Zwierzęta, Ważka, Makro



          - Co tak późno dziś przychodzisz, Franciszku?
          - A no żona mnie piersią przygniotła i nie mogłem wstać.
          - A tak poważnie?
          - Chwileczkę. Złowiłeś dziś coś Kazimierzu?
        - Dwie płotki i okonka. Po Twojej stronie, trochę niżej, grasuję szczupaczek, taki kilowy. Jak masz żywcówkę to będzie Twój.
          - Widzisz Kazimierzu, odwiozłem żonę na przystanek. Pojechała do wnuczki do Olsztyna. Z to  moją żoną to "skaranie Boskie". Jak wiesz, to dobra kobieta, tylko czasem wytrzymać z nią trudną. Dwa tygodnie temu zostaliśmy pradziadkami i bardzo się cieszymy z tego.
            - Kazimierz! Bierze Ci, nie gap się na mnie. Spartoliłeś. Tyle lat siedzimy nad to rzeczką i nad tym dołkiem, a Ty nie potrafisz wyciągnąć lina...
            - Bo, bo Ty Franek zawsze mnie zagadasz.
            - To teraz ja Ci opowiem co się dzieje z to moją kobietą. Ona świata nie widzi po za tym Grzesiem, znaczy się prawnukiem i jednocześnie wścieka się na myśl, że ma córkę babcię. Ona taka młoda, a jej córka babcią. Słyszeliście ludzie???     

czwartek, 20 lutego 2014

Humoeska 31. Wedkarski pech


Gdy dopadnie pech - nie poradzisz?
                Od znajomego lekarza dostał trzy dni zwolnienia z pracy. Wstał o 5-tej i jak najciszej zjadł śniadanie. Bezszelestnie wyszedł z domu. Biegiem ładował do samochodu sprzęt wędkarski. Był ósmy wrzesień. Od przyjaciela wiedział, że okoń szaleje na "Koziej Górze". Świtało, gdy wyjeżdżał z Olsztyna. Znał dobrze tę trasę. 42 km nie przeskoczy. 
             Nareszcie dojechał. Na jego brzegu już stało dwóch miejscowych wędkarzy. Miny mieli roześmiane, a w siatkach ładne okonie. Nie tracił czasu, napompował ponton, złożył podrywkę i mozolnie łowił żywczyki.  
                  No tak...Wędki zostały w garażu. Żeby było chociaż na kogo zwalić winę, ale na kogo?
            Panie, powiedział miejscowy, jedź pan do Olsztyna, my gratów przypilnujemy, za dwie godziny będziesz pan z powrotem.
                Zły na siebie i na cały świat usiadł za kierownice. Przed garażem dopadła go żona. Co ty tu robisz? Tłumaczył się. Ona w charakterystyczny sposób popukała się w czoło. Zawieziesz mnie do pracy - zarządziła. Co miał robić? Zawiózł, a potem już bez pośpiech pojechał nad jezioro. 
                 Dawno minęła dziewiąta. Miejscowi leżeli na trawie. Ich spławiki stały nieruchomo.
                 - Panie, godzinę temu przestał brać. My idziemy do domu i panu też radzimy. Miałeś pan 
pecha, spróbuj pan jutro. 
    
                    
                  

wtorek, 4 lutego 2014

Humoreska 30. Wędkarze i strażnicy


                                                                     

           Na Pomorzu Zachodnim. między dwoma jeziorami,płynie sobie rzeczka, nieduża. W sezonie można tam coś drobnego złowić  albo i nie. Za to na początku kwietnia zjawiają się tam masowo okonie, na tarło. Szczególnie przed przepustem bywa ich,  "aż czarno". Niestety są to drobne okonki,rzadko trafi się wymiarowy.
        Wiedzą o tym wiosennym eldorado (od niepamiętnych czasów),miejscowi wędkarze.
         Niestety, wie także Straż Rybacka.Za dzień łowienia trzeba zapłacić aż 13 zł. Zrozumiałe, że chętnych do płacenia niewielu. I tu dzielna Straż ma pole do  popisu. Na szczęście widać ich z daleka jak jadą i można coś pokombinować. Przyjeżdżają i trzy razy dziennie.
         Stary Franciszek przyczłapał nad rzeczkę około 9-tej.Posiedział z godzinę i zauważył, że jedzie Straż .  Postępował zgodni z planem, nad którym myślał całą zimę. Ryby wylał, pomajstrował przy wędce, usiadł na pustym wiadrze i czekał.
  Dopadli go.
  - Ma pan zezwolenie?       
  - Nie nie mam.     
  - Zapłaci Pan mandat!              
  - Za co?
  - Za bezprawny połów ryb.
  - Ja ryb nie łowie.
  - Panie nie udawaj pan wariata, a ta wędka w wodzie      to  co? Dokumenty!!!
  - Ani mi się śni, a to w wodzie to nie wędka.
  - Krzysiu zobacz to.
   - Szefie, o jest ryba. Musi zapłacić!
   - To nie ryba tylko śledź. Nie lubię słonych śledzi, więc go moczę.
   - Słuchaj Stary, my Cię jeszcze dopadniemy.
   - "No zającu, ja ci jeszcze pokaże", zadrwił stary Franek ze Strażników i zaczął zbierać się do łowienia.