piątek, 12 sierpnia 2011

Humoreska 15. GDY RYBY NIE BIORĄ


Miła wyprawa wędkarska















    W czwartek nałowił pięknych płoci i okoni. Wieczorem zaczął molestować żonę żeby choć raz wybrała się z nim na ryby. Nie chciała o tym słyszeć .W piątek tłumaczył jej długo i zawile jaka to frajda holować ładne sztuki. Miała wątpliwości. W sobotę uległa. W niedzielę 7-letnią Kasię zabrali dziadkowie na działkę. Kasia uwielbiała dziadków, działkę i zielony groszek. Pojechali na przystań. Wypożyczył dużą, stabilną łódź z kapokami. Ona przezornie zabrała kocyk, ręcznik i "coś na ząb". Pogoda była cudowna. On wiosłował w kierunku cichej zatoczki, otoczonej z trzech stron trzcinami, gdzie tak brały w czwartek. Ona, ubrana tylko w strój kąpielowy, wymościła sobie wygodne posłanie. Rozłożył wędki,założył przynęty. Stwierdziła, że weźmie wędkę do ręki kiedy on złowi 3 sztuki. Minęło pół godziny, a spławiki ani drgnęły. Spoglądał to na spławiki to na coraz niżej zsuwający się stanik. Widok był wspaniały, kuszący. W dodatku koło niej było trochę wolnego miejsca. Położył się. Nie protestowała. Zsunął stanik. Dotykał ustami jej ciała. Ręka wędrowała po wzgórzach i dolinach. Najpierw usłyszał ciche pomruki. Potem, z wolna,nieśmiało rozpoczął się śpiew. Śpiew kobiety przeżywającej najwyższe rozkosze. Nie słyszał wściekle wrzeszczącego trzciniaka, łkania mew ani ujadających w oddali psów. Słuchał jej, słuchał uszami i całym ciałem. Przeżywał dumę i satysfakcję mężczyzny, który dał szczęście kobiecie.
        Zeszli do wody. Pływali,nurkowali, ściskali się i podtapiali. Czas się zatrzymał. Świat nie istniał. Byli tylko oni i ich miłość. Wrócili do łodzi i kochali się, kochali. Mieli po trzydzieści parę lat i byli szczęśliwi.
       Nadszedł wieczór. O rybach już nie było mowy. Gdy wracali do domu on zapytał: pojedziesz jeszcze ze mną na ryby?  Odpowiedziała: owszem, bardzo chętnie, pod warunkiem, że ryby nie będą brały.
                                               

czwartek, 11 sierpnia 2011

Humoreska 14. Wędkowałem w Szwecji

                                                    


   Wędkowałem w Szwecji. Tam też ryby mają swoje grymasy i niecodziennie chcą współprac ować z wędkarzem. Spotkałem tam ciekawego człowieka - wędkarza, a może nie wędkarza? Prawie codziennie jeździł łowić ryby na cudowne jezioro Vanern. Łowił tylko z brzegu w zatoczkach i na przystaniach na głębokości do 1m. A co łowił? Łowił leszczyki, płoteczki, okoneczki i inny drobiazg, według zasady im mniejsza tym lepsza. Po każdej wyprawie opowiadał jakie to "gigantyczne" sztuki mu się urwały. Co by to wskazywało, że to wędkarz.
         Dlaczego poświęcał tyle czasu i wysiłku, aby złowić jak najwięcej rybek? Otóż ten Pan, nazwijmy Go Karol, kochał bezgranicznie na pół zdziczałe koty. Przychodziły te koty na jego wielką, piękną posesję, wśród lasów i wzgórz, wtedy kiedy chciały - jak to koty. Było ich siedem, każdy miał swoje imię. Kiedy w obejściu pokazywał się np: "Kubuś" wszystko i wszyscy przestawali istnieć rozpoczynało się karmienie rybami. O nie, to nie były ryby prosto z wody. W czerwcu i lipcu dni w Szwecji są długie. Karol kończył wędkowanie około 23-ciej. Złowione rybki przekładał z siatki do 15-sto litrowego pojemnika z wodą, potem ten pojemnik dźwigał do samochodu [nawet 2 km]. Cały ten wysiłek był po to aby kotki miały jak najświeższe jadło. W domu rybki wędrowały do wypełnionej po brzegi wanny. Następnie Karol jadł obiad i zabierał się do sprawiania śniętych i słabych . Każda była skrobana, patroszona i szatkowana na drobne kawałeczki. Łebki były miażdżone. Około 3-ciej rano Karol szedł spać. Wstawał o 11-stej. Jeśli były koty to je karmił. Karmieniu towarzyszył niekończący się monolog. Jeśli któryś z kotów np: "Mateczka" dał się pogłaskać, to Karol był bezgranicznie szczęśliwy.
         Nie zrobię żadnego odkrycia jeśli stwierdzę - ludzie mają różne " KOTY".