czwartek, 28 kwietnia 2011

Humoreska 10. Okonie, lwy i dzieci


        






   Okonie, jak wiadomo wszystkim wędkarzom, występują prawie we wszystkich zbiornikach wodnych i rzekach. Metody ich połowów różnią się w zależności od miejsca i pory roku. W jeziorach można ich szukać przy samych trzcinach, pośród roślinności podwodnej lub na jej skraju, ale także na otwartej przestrzeni wodnej pośród spławiającej się drobnicy. Wielkość złowionego okonia zależy od: zasobności zbiornika, stosowanej przynęty, pory dnia i roku oraz szczęścia.
           W dużych zbiornikach okonie są w ciągłym ruchu. Ich stada ustawicznie zmieniają skład i miejsce. Niema wśród nich hierarchii, co najwyżej mały uważa żeby go nie zjadł większy.
            Inaczej to wygląda w niewielkich rzekach. Zaraz po tarle i przez całe lato, aż do jesieni, okonie są bardziej stabilne. Lubią gromadzić  się w szczególnie sprzyjającym im miejscach, takich jak: dołki, wsteczne prądy, powalone drzewa itp. Wówczas tworzą zhierarchizowane stado. Przekonałem się o tym wielokrotnie.
           W stadzie lwów, jak powszechnie wiadomo, także istnieję hierarchia. Do uczty przystępuję jako pierwszy zawsze najsilniejszy osobnik. Słabsze czekają w kolejce na resztki.
            Gdy stadku okoni podrzucałem rosówkę, pierwszy brał największy potem coraz mniejsze, aż do ostatniego malucha.
             A jak to jest z tą hierarchią do jedzenia wśród ludzi?  Kiedy mama dzieliła tort, Jasiu zawołał: - taki mały kawałeczek dla mnie? Mama spokojnie odpowiada; to nie dla ciebie tylko dla Kasi. Jasiu na to:  co taki duży kawał dla Kasi?

                      

niedziela, 24 kwietnia 2011

Humoreska 9. WĘDKARZ DOSKONAŁY


               



       Stasia poznałem "na lodzie" na jeziorze Łańskim. Przypadliśmy sobie do gustu i nasza przyjaźń trwała wiele, wiele lat , aż do Jego odejścia. Był nadzwyczaj skromnym człowiekiem, punktualnym i solidnym. Z zawodu łącznościowiec, doskonale znał swój fach, a ponadto posiadał wiele najróżniejszych talentów. Był także wędkarzem i to jakim. Wiedział: kiedy, gdzie i jak łowić. Miał nadzwyczajne sukcesy o każdej porze roku i przy każdej pogodzie. Umiał patrzeć na wodę i widział znacznie więcej, niż inni widzieli. Wielokrotnie zadziwiał mnie niesamowitą intuicją, nadzwyczajnym wyczuciem w poszukiwaniu łowiska.
        Łowił ryby, sam je sprawiał i przyrządzał, a potem, gotowe do spożycia, rozdawał na lewo i prawo. Stasia traktowałem jako swojego mistrza. Wiele Mu zawdzięczam wiedzy wędkarskiej, ale także wiedzy o tym jak być człowiekiem.
         O Stasiu chodziły różne opowieści m,in. i taka: pokaż  Mu kałużę i każ  złowić rybę, to cię zapyta : a jaką byś chciał?

Humoreska 8. OKONIOWE PRZYNĘTY


Czy nie jestem piękna?
     







    Każdy i każda wie, że ryby łowi się "na robaki". Wiedza na temat tych robaków jest już znacznie mniejsza. Dla niewtajemniczonych przypomnę, że oprócz dżdżownic, dziś wędkarze stosują inne żywe przynęty, jak np.: ochotki, larwy much, korniki itp.
       Dżdżownica to ciekawe zwierzę. Należy do rodziny skąposzczetów. W umiarkowanej strefie klimatycznej występuje bardzo licznie.  W jednym metrze kwadratowym może być nawet 800 osobników. W naszym kraju wyodrębniono 32 gatunki. W Australii, w stanie Wiktoria, żyją dżdżownice osiągające 3 m długości.
      Dla wędkarza łowiącego okonie każda dżdżownica jest dobra. Mogą być: "kopane", "czerwone", "dedrobena" i "rosówki". Ja uwielbiam łowić na rosówki. Sam je zbieram wiosną i latem o wieczornej porze.
          Była godz. 21.30, z latarką na czole, pochylony nad trawnikiem, wzdłuż chodnika, zbierałem rosówki. Nadeszły dwie siostrzyczki z pieskiem. "Czego Pan szuka?" zapytały grzecznie.
       - Zgubiłem 20 groszy;
       - W tej trawie to Pan ich nie znajdzie;   
       - Muszę znaleźć, bo jutro nie starczy mi pieniędzy na cały bochenek chleba;    
       - Niech Pan poczeka, to my przyniesiemy Panu te 20gr. Wiesz, Kasia ja dam
         temu Panu całą złotówkę - On taki biedny.


niedziela, 17 kwietnia 2011

Humoreska 7. WĘDKARSKA PRZYJAŻŃ

Ciężko umierać gdy ma się 48 lat.



           Urodzili się  tej samej wiosny, w tej samej wsi. Razem chodzili do szkoły.
Obu jednakowo smakowały jabłka z cudzego ogrodu. Obaj odkryli fascynujące
zajęcie - łowienie kiełbi. Potem były płotki,  jelce, okonie i jazie. Przez jakiś czas
eksperymentowali z drygawicą. Razem wypili pierwsze wino kupione w GS-sie. Zawsze pracowali ciężko w gospodarstwach swoich rodziców.
          Pierwszy zakochał się Józiu. Jego wybranką była Maryna, najpiękniejsza dziewczyna w okolicy. Michał upatrzył sobie taką "myszkę" , której to prawie nie widać. Pożenili się. Każdą wolną chwile spędzali razem "na rybach" lub innych rozrywkach. Darzyli się bezgranicznym zaufaniem. Nie mieli przed sobą żadnych  tajemnic. Godziny spędzone w czółnie sprzyjały zwierzeniom.
           Michał był szczęśliwy. W małżeństwie Józia od początku nie układało się
dobrze. Maryna była samolubna, zaborcza, zawsze wszystkiego było Jej mało.
Znikała na kilka godzin i zjawiała się nie wiadomo skąd. Wieś huczała od plotek.
Urodziła dwoje dzieci. Po kątach kwestionowano ojcostwo Józia.
            Dwie zimy spędził Józiu we Francji, u ciotki. Harował po 16 godzin na
dobę, ale kupił nowy traktor i wszystko co chciała Maryna.
            Wczesną wiosną 1986 roku  Józiu zachorował na raka płuc. Szybko pojawiły się przerzuty. Michał bardzo często odwiedzał swojego przyjaciela w powiatowym szpitalu. Bardzo ciężko umierać gdy ma się  48 lat, jeszcze ciężej patrzeć na umieranie przyjaciela. Nie zawsze udawało się Michałowi powstrzymać łzy. Opowiadał Józiowi gdzie i co złowił, jak brały ryby i gdzie się
wybiorą jak tylko wyzdrowieje.
             Pewnego dnia, słabnącym głosem, Józiu poprosił Michała, aby ten we wsi rozpowszechnił plotkę, że umiera nie na raka lecz na aids, którym zaraził się
 będąc we Francji. Michał oniemiał ze zdumienia, po co Ci to?  Posłuchaj mnie
przyjacielu: po pierwsze nikt w naszej wsi nie umarł na aidsa, więc długo będą
mnie wspominać, po drugie nikt już Maryny nie dotknie, a po trzecie ci co ją dotykali będą żyli w wiecznym strachu. Zrobisz to? Zrobię Przyjacielu.
         

niedziela, 10 kwietnia 2011

Humoreska 6. Wędkowanie i dzieci

                                                       
Tatusiu, a gdzie te ryby?
                                           
                           
    Krzyś ma żonę Magdę i troje dzieci. Krzyś bardzo kocha żonę i dzieci, niestety kocha również łowić ryby. Gdy się ma pracę w biurze projektowym, rodzinę, psa, papużki nierozłączki i działkę – to kiedy jechać na ryby? Oczywiście Magda wie, od Krzysia, jaki to zbawienny wpływ na rozwój dzieci mają zjadane ryby. Powinna doceniać wyprawy wędkarskie męża, ale jakoś nie docenia. Wieczny dylemat Krzysia: jechać nie jechać, łowić ryby, czy zostać z dzieciakami.
           We wtorek, Kasia, jedyna kobieta w biurze i ulubienica wszystkich panów, obwieściła, że w czwartek nie będzie Szefa. Krzysiowi zapłonęły oczy, tak jadę. Z chłopakami ustalił, że będą go kryli przed  Szefem  „w razie czego”.  Magda wyraziła zgodę, bo co miała biedna zrobić. Jeszcze przed świtem, w czwartek, Krzyś wyrwał samochodem, aż pod Morąg. Ryby nie brały. Na nic zmiany miejsc, sprzętu i przynęt. Z rana złowił 6 okoneczków , a potem nic i nic. Około trzynastej zadzwonił Jarek, najlepszy przyjaciel z biura i powiedział: Szef nie wyjechał, a w dodatku zażyczył sobie, żebyś mu zreferował projekt tego pawilonu z Kętrzyna. Sprawa się rypła, nie dało się ukryć twojej nieobecności. Powiedział też, że możesz pożegnać się z premią. Krzysiowi opadły ręce. Oskrobał okoneczki, zwinął sprzęt i poczłapał do Olsztyna. Po drodze opadły go czarne myśli: 1200 zł premii, ponad 80 km przejechanych samochodem  - ile to złotych, zmarnowany dzień, a na działce tyle roboty.
         Magda przywitała go smutnym uśmiechem. Żeby zagłuszyć sumienie odkurzył całe mieszkanie, a potem z remontował cieknący od tygodnia kran. Wieczorem usmażył rybki i podał je dzieciom na przystawkę przed kolacją. Pomyślał sobie: jedzcie dzieci – to są najdroższe okonki świata.

wtorek, 5 kwietnia 2011

Humoreska 5. Łowienie okoni

                                          Okoń, Ryba, Palenie                        

    Jakieś 40 lat temu jeździłem „na ryby” w rejon Purdy (około 20 km od Olsztyna)na jezioro Kemno Wielkie. Dziwna to woda. Otoczona zewsząd bagnistym lasem z trudnym dojazdem. Jezioro jest płytkie, dno grząskie, woda klarowna, ale w kolorze herbaty. Roślinność nadwodna to tylko skrzypy. Według opinii miejscowych wędkarzy żyły tam jedynie okonie i szczupaki. Ja także niczego innego nie złowiłem. Niebywałe było ubarwienie tych ryb: okonie miały grzbiety czarne, a brzuchy prawie fioletowe; szczupaki bez żadnych jasnych plamek, czarne na grzbietach i o oliwkowych spodach. Łowiliśmy te ryby z pontonów na przywiezione z innych bagienek drobne karasie.W maju brania były częste. Latem bywało źle. Kiedyś z nudów wziąłem spining do ręki i wyrzucałem „algę” gdziekolwiek, aby dalej od pontonu. Zaczęły się dziac cuda.Na „algę” nic nie brało (prawie zawsze) za to następowało kilka brań na żywca. Przestało brac na żywca - znów kilka rzutów spiningiem itd. Wniosek był prosty - ruchoma błystka prowokowała drapieżniki do żerowania.
     Siedząc w łódce na skraju roślinności podwodnej można spróbować stukania w dno łodzi. Przestraszona drobnica przemieszcza się energicznie, a okoń rusza w pościg. Robienie hałasu jest bez sensu, gdy łowimy okonie wśród spławiającej się uklei. Hałas spowoduje jej odpłynięcie poza nasze „pole rażenia”, a wraz z ukleją popłyną okonie i brania natychmiast skończą się.
Na lodzie często stosowałem taki wybieg:  gdy w nowo wywierconym otworze nie było brań na mormyszkę ,wyciągałem ją i wpuszczałem ciężką błystkę. Po 15-stu poderwaniach (najczęściej bez rezultatu) wyciągałem błystkę i jak najszybciej wpuszczałem mormyszkę – często następowały 2-3 brania ładnych okoni. Kolejny otwór i zabawa od początku.
     W ostatnich latach dla zanęcenia okonia pod lodem, wielu wędkarzy, stosując odpowiedni przyrząd umieszcza nad dnem drobną ochotkę (tzw.pikiera). Wydałem sporo pieniędzy na pikiera, przez dwie zimy wielokrotnie eksperymentowałem i nigdy nie miałem widocznego rezultatu. Być może robiłem coś nie tak. W moim przekonaniu, jak z powyższego wynika, okoni nie nęci się tak jak ryb karpiowatych . W pewnych okolicznościach można próbować różnych sztuczek
bez gwarancji sukcesu. Znacznie pewniejsze jest szukanie żerujących okoni. Znacznie pewniejsze jest uwiedzenie kobiety, gdy podejmuje się liczne próby, niż wówczas gdy się czeka, aż przyjdzie sama.