Krzysiu zadzwonił. Okazało
się, że to jest coś o czym od lat marzył. Orientacyjna cena pobytu tam, przez
dwa tygodnie, nie była za wysoka jak na kieszeń Krzysia. Ponieważ ten pierwszy
telefon odbył się w kwietniu, a Krzysiu mógł wybrać się dopiero w czerwcu, więc
było dużo czasu na solidne przygotowanie wyprawy. Rozmawiał z Bogdanem,
niedługo Bogusiem, wielokrotnie uzgadniając szczegóły i warunki eskapady.
Szczęśliwy Krzysiu ruszył na
spotkanie przygodzie jeszcze w nocy 15- go czerwca. Oprócz sprzętu
wędkarskiego, żywności i alkoholi zabrał wnuczkę i jej niedawno poślubionego
męża. Na miejscu okazało się, że posiadłość Bogusia jest pięknie położona wśród
lasów i wzgórz. Do ogromnego jeziora
Vanern jest niespełna 3 km.
Domek w którym mieli mieszkać
był jeszcze w budowie, ale mieszkać już było można, tym bardziej w lecie, więc
nie narzekali. Okazało się, że oni byli dopiero drugimi gośćmi Bogdana. Przed
nimi miał dwóch Polaków, którzy łowili przez trzy dni miętusy w zimnie na
lodzie. Dwie łodzie z silnikami stały w garażu, bo Boguś lubi łowić z brzegu.
Krzysiu o łowieniu z brzegu nie chciał nawet słuchać.
Po zwodowaniu łodzi, przy
pięknej pogodzie, mieli przed sobą ogromną przestrzeń wodną. Na pytanie Krzysia
dokąd płyniemy? Boguś wzruszył ramionami. To Ty nigdy tu nie łowiłeś? Nie, ja
łowię z brzegu.
Krzyś poczuł się oszukany. Miał ogromną ochotę zrobić
awanturę. Powstrzymał się jednak. Nie chciał od początku złej atmosfery.
Zamontował przywiezioną sondę, usiadł bez słowa przy sterze i popłynął do
widocznej w oddali wyspy. Spostrzegł spławiającą się drobnicę. Nałowił jej bez
trudu siateczką. Po chwili, szczęśliwy
wyholował pięknego okonia. Do wieczora tych okoni mieli ponad
dwadzieścia i jednego miarowego szczupaka.
Zdziwił się Krzyś gdy został poproszony o nałowienie
żywczyka do domu. Na pytanie – po co? – Dowiedział się, że to dla kotów.
Zdziwił się jeszcze bardziej.
Okazało się, że Boguś uwielbia
koty. Było ich siedem. Na pół zdziczałe. Nie wiadomo gdzie miały swój dom. Na
posesję Bogusia przychodziły o różnych
porach i dlatego gospodarz był w ciągłej gotowości do karmienia ich. Co
chwila spoglądał na kuchenne okno, bo jak przyszły to jeden albo dwa wskakiwały
na parapet z miałczeniem. Wtedy nic nie istniało, Boguś rzucał każde zajęcie,
każde towarzystwo, zbierał miski i rybki, biegiem leciał przed dom.
Rozpoczynało się karmienie i niekończący się monolog Bogusia. Każdy kot miał
swoje imię i każdy był serdecznie witany. Jeżeli np.: Mateczka lub Piękniś dali
się pogłaskać to Boguś był bezgranicznie szczęśliwy.
Ryby łowił Boguś nie dla
siebie i nie dla żony, bardzo miłej i rozsądnej Pani Helenie, łowił dla kotów i
takie jakie najbardziej lubiły (według niego).Robił wszystko żeby były jak
najświeższe np.: trzymał je ustawicznie w wannie i co dwie godziny zmieniał im
wodę.
Patrząc na te fanaberię wnuczka
Krzysia i jej mąż zagadkowo uśmiechali się, a tak w ogóle to nie tracili czasu
tylko podróżowali po Szwecji korzystając z samochodu i pieniędzy Dziadka.
Krzyś codziennie wypływał na
jezioro. Okazało się ,że i w Szwecji ryby nie każdego dnia chcą współpracować z
wędkarzem, ale zawsze coś złowił. W sumie przez te prawie dwa tygodnie złowił
co najmniej ze 30 kg, w tym 9 węgorzy, które uwędził i przewiózł do domu.
Wyjeżdżając, żegnali się z
Gospodarzami w przyjaznej atmosferze i workiem raczej miłych wspomnień. A
koty? Cóż jak się dobrze przyjrzeć to każdy ma jakiegoś kota.
Psy patrzą na nas z szacunkiem, koty z
pogardą, a świnie jak na równych sobie.
Winston Churchill