sobota, 22 grudnia 2018

Humoreska nr 51. LEPSZY WĘDKARZ NIŻ...

Znalezione obrazy dla zapytania babcia i wnuczki

                                
         Podróż autobusem, z Zambrowa do Olsztyna, bardzo się dłużyła Weronice. Jechała do córki, ale tak naprawdę to swoich ukochanych wnuczek - Agnieszki i Zosi. Kochała je bezgranicznie i w dodatku każdą najbardziej. Zdawała sobie sprawę, że to bez sensu, no to co.
          Było czwartkowe popołudnie i zięć czekał na dworcu z samochodem. Weronika nawet go lubiła, bo miał taki dobry uśmiech i według jej wiedzy był dobrym mężem i ojcem, chociaż...
        Na Babcie czekały już ciasteczka upieczone przez panienki specjalnie dla niej. Musiała je posmakować jeszcze przed kolacją. Oczywiście były pyszne. Uściskom i całusom nie było końca. Dziewczynki były zachwycone prezentami od Babci, ale dżem z płatków dzikiej róży, Babcinej roboty, był najlepszy na świecie.
        Obie chciały spać z Babcią, ale po interwencji Ojca skończyło się na obietnicy, że będą mogły rano przyjść do jej łóżka. Jeszcze tylko pokaz artystycznej twórczości i laurek i wszyscy poszli spać. 
        Rano Ojciec odwiózł Agnieszkę do szkoły, Zosię do przedszkola, a sam pojechał do pracy. Hanka wykombinowała sobie wolny dzień, żeby mogła pogadać swobodnie z Mamą.          - "To powiedz córuniu jak Ci się tu żyję." - powiedziała Weronika gdy już usiadły do kawy.
         - Jak by tu Ci powiedzieć, właściwie do Stefana nie mogę mieć pretensji, pracuje, dobrze zarabia, o dzieci i dom się troszczy, ale wkurzają mnie te Jego ryby.
            - To tak często jeździ?
          - Wyobraź sobie, że w ostatnią sobotę wracaliśmy z imienin, od naszych przyjaciół, już świtało. Po przyjściu do domu On się tylko przebrał i pojechał. Prawie w każdą niedzielę  najważniejsze są ryby. Wkurza mnie to. Dziewczynki też chciały by mieć Ojca dla siebie.
           - A nie próbowałaś z Nim jeździć?
           - Oczywiście, ale ile godzin można siedzieć na łódce? Dziewczynki też się nudziły.
           - A przynajmniej łowi coś, przynosi do domu?
         - Najczęściej tak i to już oskrobane. Mam tego pełną lodówkę. Dziś na kolację będą smażone okonie, kiedyś Mama bardzo je lubiła. Jak będziesz wyjeżdżała to Ci dom ze dwa kilo.
       - A powiedz mi Córuchno, czy ten Twój Stefan nie lata za babami? Na takiego przystojniaka nie jedna by poleciała.
          - Na 100% to Ci nie powiem, przecież  nie trzymam go bez przerwy za rękę, ale chyba nie, zauważyłabym coś.
             - To ja Ci coś powiem, moja kochana Hanusiu: Lepszy mąż wędkarz niż łajdak.






niedziela, 29 lipca 2018

Humoreska nr. 50. LATO 1977 I GIGANTYCZNY SZCZUPAK


         Znalezione obrazy dla zapytania szczupaki     

                   



                                 







                      


            Marek mieszkał z matką w Warszawie, a wszystkie wakacje spędzał z ojcem we wsi Rybaki, na Warmii, nad jeziorem Łańskim. Ojciec Marka, Jacek, był oficerem i pełnił służbę w  tajnym Ośrodku Wypoczynkowym Urzędu Rady Ministrów w Łańsku o kryptonimie W-1.
          W Rybakach było gigantyczne gospodarstwo rolniczo-techniczne, które miało za zadanie zabezpieczać wszelkie potrzeby Ośrodka znajdującego się po drugiej stronie jeziora. Tu też były dwa duże bloki koszarowe w których mieszkali żołnierze niezbędni do służby patrolowej i wartowniczej na terenie Ośrodka. Teren ten to kilkanaście tysięcy hektarów lasu, pełen dzikiego zwierza, ogrodzony dwumetrowym płotem. 
         Polowania w Łańsku mają długą historię. Chronologicznie rzecz ujmując polowali tam: Hindenburg,  Goering,  Bierut,(który zdecydował o rozbudowie obiektu), Rokossowski, Gomułka, Cyrankiewicz,  Gierek, Jaroszewicz, Kiszczak i wielu innych dygnitarzy. Bywali tam także wybitni goście jak np.:  Nikita Chruszczow i Leonid Breżniew, Fidel Castro z Kuby, Czou-En-La z Chin, szachinszach Iranu Mohammad Reza Pahlawi, Erich Honecker, prezydent Jugosławii Josip Broz Tito, Valery Giscard d’Estaing,,  oraz król Belgów Baldwin I Koburg.
         W czasie swojej prezydentury kilkakrotnie łowił ryby tam Lech Wałęsa.
         Kapitan Jacek był zapalonym wędkarzem. Z okna swojego mieszkania, na trzecim piętrze, mógł obserwować dużą część jeziora. Kiedy zauważył kotłujące się mewy nad jakimś akwenem, to siadał do łódki i pędził kosić okoniowe żniwa. Okoni, szczupaków, węgorzy i innych ryb było tam ogromne ilości, bo odłowy sieciowe były ograniczone do minimum.
        Jacek był już tak rozbestwiony swoimi sukcesami, że kilowy okoń lub 10 kilowy szczupak nie robi na nim większego wrażenia. Kiedy przyjechał Marek to też chciał łowić z ojcem. Zaraz drugiego dnia wybrali się na łowy. Było piękne lipcowe, bezwietrzne, popołudnie. Na spadzie południowym, przy półwyspie Lalka, przy drugim rzucie, ciężką błystką "algą", Marek poczuł gwałtowny opór. W pierwszej chwili myślał, że zaczepił kłodę.
Zapytał ojca co ma robić. Jeszcze nie usłyszał odpowiedzi, a kłoda ruszyła tak gwałtownie, że Marek stracił równowagę i upadł. Wędziska jednak nie wypuścił. Ojciec krzyczał: Zwolnij hamulec! zwolnij hamulec! 
        Ryba parła w kierunku 55-cio metrowej głębiny. Kołowrotek grzechotał przy wybieraniu kolejnych metrów żyłki. Łódka najpierw wolno potem co raz szybciej zaczęła płynąć za rybą. Masz 14 lat i będziesz miał co opowiadać do śmierci - powiedział ojciec. Żyłka 0,35 i stalowy  przypon powinien wytrzymać. Myślę, że ja takiego szczupaka jeszcze nie złowiłem. To twój dzień. Pracuj rozważnie, tak jak cię uczyłem.
        Zanim szczupak został umęczony i w podbieraku wylądował w łódce upłynęło około 15 minut. Ma około 130cm i waży ze 25 kilo, powiedział ojciec. W domu zważymy i zmierzymy go. Oboje byli bezgranicznie szczęśliwi. 
        Tatusiu masz na pewno  agrafkę i sznurek, puścimy go za łódką żeby był żywy. Na brzegu pobiegnę do domu po aparat, a Ty zrobisz mi zdjęcia jak będę prowadził szczupaka po płyciznach na sznurku. Tak też zrobili. Jacek zapalił silnik. Ruszyli na wolnych obrotach. Po chwili silnik zakrztusił się i zgasł. Spojrzeli do tyłu. Zobaczyli, że sznurek owinął się wokół śruby i został przecięty. Szczupak z agrafką w pysku odpłynął w odmęty.

sobota, 5 maja 2018

Humoreska nr 49: KIBICE

Znalezione obrazy dla zapytania wędkarze



       Zenek jest wędkarzem, a także humorystą i kpiarzem. Z jego księżycowego oblicza rzadko schodzi uśmiech. Mieszka w Piasecznie pod Warszawą, a na ryby jeździ najczęściej na pobliskie Górki Szymona. Tam na tych Górkach są nie tylko najprawdziwsze wydmy, ale także dwa stawy dla wędkarzy i tuż obok, przepiękna rzeczka Jeziorka. Wokół stawów są alejki spacerowe, ławki, miejsca do grilowania i ogródek jordanowski dla dzieci. Całość jest bardzo zadbana i nadzwyczaj urocza. Nic przeto dziwnego, że jest tam zawsze dużo ludzi. 
        Kiedy, w ostatni piątek Zenek wyjmował swój sprzęt z samochodu, podjechało starsze małżeństwo. Pani zainteresowała się wędkarzem i pyta:
         - Pan na ryby?
         - Tak proszę Pani, odpowiada grzecznie Zenek.
         - A złowi Pan coś?
         - Będę siedział tu blisko. Za dwie godziny będę sprzedawał ryby po 3 grosze za kilogram.
         - Jakie to będą ryby?
         - Świeże, proszę Pani, świeże.
         Pani powiedziała: Aaa... i  pokiwała głową. 
         Ledwie Zenek rozłożył sprzęt, podszedł kibic i pyta:
         - Panie, a są tu ryby?
         - Są, płocie siedzą w błocie, a po drugiej stronie pływają okonie.
         Nie minęła chwila i jest następny z torbą sprzętu i pyta:
         - Ja tu pierwszy raz, co mi Pan radzi?
         - Machaj Pan wędą, a ryby będą.
         Podeszły dwie Panie w Balzakowskim wieku i pytają:
         - Złowił Pan coś?
         Zenek z promiennym uśmiechem, bez chwili wahania odpowiada:
         - Rano nie brały, a potem przestały...
         Kolejny kibic użala się nad sobą, twierdząc:
         - Ja też bym połowił, ale ciągle ta praca i praca.
         - Zauważ Pan, że najgorszy dzień na rybach jest lepszy od najlepszego w pracy.
         - A zabrał Pan mydło i ręcznik? - Zapytał, na oko 25-cio latek, z pewnością uważający się za cwaniaka.
         - A po co?  Pyta Zenek udając naiwniaka.
         - Po to, że jak Pan złowisz g...wno, to będzie czym umyć ręce ha ha...
         - Mydła nie mam, ale mam siano.
         - A po co?  Teraz zdziwiony pyta Cwaniak.
         - A po to, że jak przyjdzie taki osioł to go nakarmię.
         Minęło kilka godzin bez większych rezultatów, więc Zenek jest w nie najlepszym nastroju. Podszedł kolejny kibic i pyta:
         - Co Pan złowił?
         - Trzy szczupaki.
         - Od rana?
         - Nie. Od urodzenia.














          

piątek, 20 kwietnia 2018

Humoreska 48: RYBY I RELIGIA

 
                 
Znalezione obrazy dla zapytania lekcja religii
                                             



    Nazywam się Piotr Iwiński. Mam 10 lat i chodzę do czwartej klasy. Dziś miałem okropny dzień. Dostałem dwóje z religii i nie pojechałem z Tatą na ryby. Z tej rozpaczy postanowiłem zacząć pisać pamiętnik. 
    Na ryby nie pojechaliśmy bo Tata dostał, jak mówi fuchę. Tata jest elektrykiem, pracuje w dużym zakładzie, a od czasu do czasu dorabia u ludzi. Uwielbiam łowienie ryb. Jeździmy nad cudowną rzekę. Ja albo łowię, albo jak słabo biorą, palę ognisko i piekę kartofle. Są przepyszne. Jemy je z kefirem.
    Z tą dwóją to bardziej skomplikowana sprawa. Muszę tu wyjaśnić, że to przez nasz korytarz. Mieszkamy w bloku, z Mamą i Tatą, na szóstym piętrze. Na naszym korytarzu jest sześć mieszkań. Pod numerem 61 mieszka, z żoną, profesor astronomii, mały i chudy, zawsze w kapeluszu. Tata nazywa Go profesor Filutek. Wydaje mi się to bardzo śmieszne.
    Pod 62 mieszkamy my. Pod 63 mieszka mój najlepszy kolega, też Piotr. On ma trzy młodsze siostry. Ich Mama nie pracuję, a Tata jest kierowcą autobusu. Piotrek często przychodzi do mnie i gramy w różne gry. Kiedyś Mama poczęstowała nas świeżo upieczoną, wspaniałą, szarlotką. Piotrek zjadł połowę
i zapytał Mamy czy pozostałą część może zanieść swojej najmłodszej siostrze Kasi. Mama się wzruszyła, aż jej pociekły łzy i od razu zapakowała połowę szarlotki i wysłała z nią Piotrka do domy. Kiedy opowiedziała o tym zdarzeniu Tacie, to powiedział: - Dobrze zrobiłaś, im się nie przelewa.  
    Mieszkanie 64 wynajmują trzej studenci. Jeden z nich, Andrzej, zawsze gdy mnie spotka to sobie ze mnie żartuje, pyta np.: czy chcę papierosa, czy dzisiaj już piłem piwo, albo czy mam narzeczoną.
    Pod 65 mieszka Pani Wanda z bardzo starą Matką. Ma Ona chyba ze 65 lat i chodzi przy chodziku. Czasem widzę jak Pani Wanda wyprowadza Ją na spacer. Mama nie lubi tej Wandy, bo uważa, że to plotkara. Tata kiedyś powiedział, że Ona cięgle podgląda ludzi przez dziurkę od klucza, albo przez judasza.
    Pod 66 mieszka Pani Ksenia. Tata mówi, że to Lafirynda. Nie wiem co to znaczy. Wychodzi z domu zawsze pod wieczór, bardzo mocno umalowana i w bardzo krótkiej sukni. Czasem widziałem jak wychodzili od Niej rano jacyś obcy panowie.
     A z tą dwóją to było tak. Pani Katechetka, jak zwykle, okropnie podnudzała. Ja myślałem o łowieniu ryb i o tym jak wczoraj Tata powiedział o tej Wandzie, że Ona wszystko widzi i wszystko słyszy. Pod koniec lekcji zadała pytanie i zawołała: - Iwiński odpowiedz! Ja pytania nie słyszałem, wstałem i patrzę  na Kubę z mojej ławki. On domyślił się o co chodzi i szepnął: "Kto wszystko widzi i wszystko słyszy?" Bez chwili namysłu powiedziałem: Nasza sąsiadka z pod 65. Klasa ryknęła śmiechem. Katechetka była wściekła i postawiła mi dwóję. 

piątek, 19 stycznia 2018

Humoreska nr 47 CZEKKANIE NA ŚWIT



                                                                  




                 W maju 1971 roku, Marianek wracał od rodziców z pod Tarnowa do Olsztyna. Podróżował swoją, roczną, niemiłosiernie poobijaną "Syrenką". Tu muszę powiedzieć, że Marianek tęgim kierowcą to nie był. Egzamin na prawo jazdy zdał za czwartym razem. Powiedzenie: - "Dobry kierowca cofa do pierwszego huku."  miało u niego częste zastosowanie. Na te Jego auto ciągle coś lub ktoś napadał, a to drzewo stało tam gdzie nie powinno, a to furmanka zawadziła dyszlem, mur stał za blisko, a głupie ciele wpadło na tylny błotnik. Podróżował z prędkością około 65 km/h, bo na tyle było ich stać tz. Jego i "Syrenkę".   
               Marianek był magistrem historii i uczył tego przedmiotu w szkole. Jego koledzy, nauczyciele, pokpiwali z niego bo był niezaradny i czasem naiwny. Uczciwy i pracowity, otrzymywał najrozmaitsze zadania od dyrekcji szkoły i wykonywał je bez szemrania, chociaż nie zawsze najlepiej, jako całkowite beztalencie techniczne. Jego żona opowiadała, że jak mu kazała wbić gwóźdź w ścianę, to po namyśle stwierdził, że ten gwoźdź pasuję do ściany po drugiej stronie ze względu na położenie łebka.                                                               W wolnych chwilach Marianek chodził na ryby, najchętniej ze swoim przyjacielem Wackiem. Wacek był kpiarzem i dworował sobie z Marianka, ale go lubił. Nauczył go podstawowych czynności wędkarskich takich jak np.: wiązanie haczyka czy rzucania spiningiem. W dowód wdzięczności i zaufania Marianek opowiadał Wackowi o swoich przygodach nie zawsze przyjemnych lub wstydliwych. Kiedyś tak opowiadał: - Wyobraź sobie Wacek, że wyrzucałem kotwicę z tej dużej łodzi. Kiedy się zamachnąłem kotwica zaczepiła o mój rozporek i razem wpadliśmy do wody. Na moje szczęście tam było płytko i się nie utopiłem, bo jak wiesz nie umie pływać.                                                                                                                                                                          O swojej podróży z pod Tarnowa  tak opowiadał Wackowi: Jadę i jadę, minąłem Kielce i Radom, jakoś przejechałem Warszawę bez problemu. Kiedy dojeżdżałem do Płońska zrobiło się szaro, a mnie zachciało się spać. Pomyślałem sobie, że dzisiaj do Olsztyna nie dojadę. Zjechałem na pobocze, wymościłem sobie spanie na tylnym siedzeniu i skurczony położyłem się. Kiedy zbudziłem się było ciemną. Cały zdrętwiały od ciasnoty wylazłem z tej syreny żeby rozprostować nogi i zrobić siusiu. Spojrzałem na zegarek, dochodziła trzecia. W noc nie będę jechał, pomyślałem, poczekam do świtu. Usiadłem za kierownicę i czekam, czekam. Ciągle ciemną i ciemną. Głowę oparłem o kierownice i widocznie się zdrzemnąłem, bo jak otworzyłem oczy było całkiem jasno, ale była dokoła taka straszna mgła jakiej w życiu nie widziałem.    Co tu robić?                                                            Nie pozostało mi nic innego tylko czekać. Przecież jazda w takiej mgle to jest bardziej niebezpieczna niż w nocy. Znów siedzę i czekam, czekam. Gdy tak siedziałem, usłyszałem jak jakiś wariat pędził szosą, a za chwilę drugi jeszcze szybciej. Popatrzyłem na drogę i zauważyłem biały pas na jej skraju. Mam już dość tego czekania, pomyślałem. Będę jechał powoli, dwójeczką, pilnując się tego białego pasa. Jadę powolutku, co chwila wyprzedza mnie jakiś wariat, a jeden to nawet trąbił jak oszalały. Ujechałem tak z kilometr i doznałem olśnienia: - Mgły w ogóle nie ma, to tylko w mojej syrenie szyby zaszły parą.