wtorek, 1 czerwca 2021

PORZĄDEK MUSI BYĆ

 

                 

                    

                             PORZĄDEK MUSI BYĆ

    W 1978 roku, w czerwcu, w środę, major Czesław zwołał swoich przyjaciół, również majorów – Marka i Jana i oznajmił. W sobotę jedziemy na ryby, na jezioro Łańskie. Wrócimy w niedzielę wieczorem. Do tej wyprawy trzeba się odpowiednio przygotować – porządek musi być. Każdy otrzyma zadania i musi dobrze je wykonać. Porządek musi być. I dyscyplina ogólno wojskowa – dodał z uśmiechem Jan.

    Jako najstarszy wiekiem i stażem w stopniu majora przejmuję dowodzenie. Ja załatwię wjazd na teren Łańska, wypożyczenie łódki, namiot i duży materac, oraz baniak z wodą. Zawiozę Was swoją Skodą.

     Marka wyznaczam na głównego kwatermistrza. Nagotujesz gar swojego słynnego bigosu i zabierzesz wszystko inne w takiej ilości żebyśmy nie głodowali. O alkoholu nie wspomnę bo to dla każdego jest oczywiste co ma mieć ze sobą. Porządek musi być.

    I dyscyplina ogólno wojskowa – dodał zaraz Jan.

    Ty się nie wymądrzaj – ciągnął Czesław – zabierzesz butlę z gazem, naczynia, sztućce i kieliszki, a przede wszystkim nazbierasz rosówek. Zabierz też ze 30 pupek to w nocy zapolujemy na węgorza. W sobotę będziecie czekać na mój telefon. Planuję wyjazd około godziny szesnastej. Są pytania?

   Co z tym porządkiem do cholery – denerwował się Marek w sobotę – minęła piąta, a telefon milczy. Zadzwonił o pół do szóstej.

   Widzicie „rozkraczyła” mi się Skoda, musiałem pożyczyć „Malucha” od szwagra – tłumaczył się Czesław. Mieli ogromne trudności żeby załadować cały „majdan” do tej mikroskopijnej „fury”.

   Na bramie w Łańsku wartownik nie chciał ich wpuścić, bo miała być Skoda o piątej, a tu Maluch o szóstej. No cóż, w wojsku porządek musi być. Zanim Czesław dodzwonił się do odpowiedniego oficera zrobiła się siódma.

   Zatrzymali się na cudownej polance przy samym jeziorze. Czesław poszedł po łódkę, a Marek z Janem rozstawiali namiot i przygotowywali ognisko.

   Wypłynęli ze spinningami. Każdy złowił jednego szczupaka –równo – porządek musi być. Rozstawili pupy w zatoczce z grążelami. Czesław miał pretensje do Jana, że tak mało nazbierał rosówek. Jan mówił, że musiały pouciekać w tej ciasnocie w samochodzie.

   Kiedy rozpalili ognisko i zagrzał się bigos zrobiło się już prawie ciemno. Ucztowali do późna. Bigos i pieczone na ognisku kiełbaski stanowiły doskonałą zakąskę. Nie wiadomo kiedy dwie butelki zostały opróżnione.

   Dochodziła dwunasta. Czesław zarządził spanie bo porządek musi być i dyscyplina ogólno woskowa – dodał Jan słaniając się na nogach.

   Wstali razem ze słońcem. Głowy rozsadzał ból. Marek grzał bigos. Leczyli się maślanką. Jan doszedł do wniosku, że najlepszym lekarstwem będzie po poł szklanki czystej. Pomogło.

   Pierwszą michę bigosu dostał dowódca – Czesław. Zjadł ze dwie łyżki i potwornie zaklął o kur…a.  W tym bigosie są gotowane rosówki – wykrzyknął! Podbiegł do najbliższej sosny, oparł się, jego ciałem wstrząsały torsje.

   Marek ze spokojem powiedział: - W tej ciasnocie powłaziły do garnka, jak mogłem to zauważyć po ciemku. No cóż są rosówki to są i wymioty – porządek musi być.

                                                                                                    Piaseczno 1.06.2021r.

 

 


           

czwartek, 7 stycznia 2021

                      


                                                         WĘDKARZ I KOT

            

                                                                                             Krzysiu, wędkarz, ma kolegę. Ten kolega ma też kolegę. Od kolegi  kolegi  Krzysiu zdobył telefon do Polaka mieszkającego od lat w Szwecji, obecnie zajmującego się wynajmowaniem mieszkania i łodzi dla wędkarzy z Polski. Sam jest wędkarzem i służy swoim gościom za przewodnika. Nazywa się Bogdan Walich.

     Krzysiu zadzwonił. Okazało się, że to jest coś o czym od lat marzył. Orientacyjna cena pobytu tam, przez dwa tygodnie, nie była za wysoka jak na kieszeń Krzysia. Ponieważ ten pierwszy telefon odbył się w kwietniu, a Krzysiu mógł wybrać się dopiero w czerwcu, więc było dużo czasu na solidne przygotowanie wyprawy. Rozmawiał z Bogdanem, niedługo Bogusiem, wielokrotnie uzgadniając szczegóły i warunki eskapady.

     Szczęśliwy Krzysiu ruszył na spotkanie przygodzie jeszcze w nocy 15- go czerwca. Oprócz sprzętu wędkarskiego, żywności i alkoholi zabrał wnuczkę i jej niedawno poślubionego męża. Na miejscu okazało się, że posiadłość Bogusia jest pięknie położona wśród lasów i wzgórz.  Do ogromnego jeziora Vanern jest niespełna 3 km.

     Domek w którym mieli mieszkać był jeszcze w budowie, ale mieszkać już było można, tym bardziej w lecie, więc nie narzekali. Okazało się, że oni byli dopiero drugimi gośćmi Bogdana. Przed nimi miał dwóch Polaków, którzy łowili przez trzy dni miętusy w zimnie na lodzie. Dwie łodzie z silnikami stały w garażu, bo Boguś lubi łowić z brzegu. Krzysiu o łowieniu z brzegu nie chciał nawet słuchać.

      Po zwodowaniu łodzi, przy pięknej pogodzie, mieli przed sobą ogromną przestrzeń wodną. Na pytanie Krzysia dokąd płyniemy? Boguś wzruszył ramionami. To Ty nigdy tu nie łowiłeś? Nie, ja łowię z brzegu.

      Krzyś poczuł się  oszukany. Miał ogromną ochotę zrobić awanturę. Powstrzymał się jednak. Nie chciał od początku złej atmosfery. Zamontował przywiezioną sondę, usiadł bez słowa przy sterze i popłynął do widocznej w oddali wyspy. Spostrzegł spławiającą się drobnicę. Nałowił jej bez trudu siateczką. Po chwili, szczęśliwy  wyholował pięknego okonia. Do wieczora tych okoni mieli ponad dwadzieścia i jednego miarowego szczupaka.

     Zdziwił się  Krzyś gdy został poproszony o nałowienie żywczyka do domu. Na pytanie – po co? – Dowiedział się, że to dla kotów. Zdziwił się jeszcze bardziej.

    Okazało się, że Boguś uwielbia koty. Było ich siedem. Na pół zdziczałe. Nie wiadomo gdzie miały swój dom. Na posesję Bogusia przychodziły o różnych  porach i dlatego gospodarz był w ciągłej gotowości do karmienia ich. Co chwila spoglądał na kuchenne okno, bo jak przyszły to jeden albo dwa wskakiwały na parapet z miałczeniem. Wtedy nic nie istniało, Boguś rzucał każde zajęcie, każde towarzystwo, zbierał miski i rybki, biegiem leciał przed dom. Rozpoczynało się karmienie i niekończący się monolog Bogusia. Każdy kot miał swoje imię i każdy był serdecznie witany. Jeżeli np.: Mateczka lub Piękniś dali się pogłaskać to Boguś był bezgranicznie szczęśliwy.

      Ryby łowił Boguś nie dla siebie i nie dla żony, bardzo miłej i rozsądnej Pani Helenie, łowił dla kotów i takie jakie najbardziej lubiły (według niego).Robił wszystko żeby były jak najświeższe np.: trzymał je ustawicznie w wannie i co dwie godziny zmieniał im wodę.

    Patrząc na te fanaberię wnuczka Krzysia i jej mąż zagadkowo uśmiechali się, a tak w ogóle to nie tracili czasu tylko podróżowali po Szwecji korzystając z samochodu i pieniędzy Dziadka.

     Krzyś codziennie wypływał na jezioro. Okazało się ,że i w Szwecji ryby nie każdego dnia chcą współpracować z wędkarzem, ale zawsze coś złowił. W sumie przez te prawie dwa tygodnie złowił co najmniej ze 30 kg, w tym 9 węgorzy, które uwędził i przewiózł do domu.

     Wyjeżdżając, żegnali się z Gospodarzami w przyjaznej atmosferze i workiem raczej miłych wspomnień. A koty? Cóż jak się dobrze przyjrzeć to każdy ma jakiegoś kota.

 

   Psy patrzą na nas z szacunkiem, koty z pogardą, a świnie jak na równych sobie.

                                                             Winston Churchill