czwartek, 19 grudnia 2013

Humoreska 28. Kiedy zakwitło jezioro.

Wszystkie Białe, Okładka, Śnieg, Zima



                 Punktualnie o trzeciej Szymon wyszedł z pracy i samochodem pojechał nad jezioro Bartąg.
Kończył się styczeń i w środę chwycił, nareszcie, prawdziwy mróz. Dziś był piątek,więc jezioro powinno "stać". "Stało" - lód miał około 15cm grubości i był idealnie gładki i przejrzysty. Jeszcze na 3 metrach  było widać dno.
                 Ta wyprawa była planowana od dawna. W sobotę rano Justyna długo kompletowała swoją garderobę, Szymon w 15 minut był gotów. Jechali. Wschodziło jaskrawe słońce. Drzewa okrywał srebrzysty całun. Po kilkunastu minutach byli nad jeziorem. 
                  On wyjmował sprzęt wędkarski, ona pobiegła na lód. Szymuś! Szymuś! choć zobacz, czy widziałeś coś takiego?  Na lodowej tafli osadziła się w nocy sadź w postaci 2 cm piórek o fantastycznych kształtach. Te kryształki lodu miały różne formy i oglądane z bliska składały się z płatków podobnych do śniegu.
                 Justyna założyła buty z łyżwami i ruszyła przed siebie. Czuła się wolna, ogromna przestrzeń należała tylko do niej. Jechała ale wydawało się jej że frunie. Była szczęśliwa. Szymon wywiercił kilka dziur i usiłował coś złowić.
                 I stał się cud. Słońce wyszło z za lasu i jezioro rozświetliło się milionem iskier w piórkach na lodzie. To była bajka. To było coś tak pięknego, że prawie nierealne.
                 - Szymek, to jezioro kwitnie, to nie kryształki lodu, to kwiaty. Widziałeś już coś takiego?
                - Widziałem, ale zaledwie kilka razy, to zjawisko występuję rzadko i jest ulotne. Nazbieraj gałęzi to rozpalimy ognisko. Dobrze, ale najpierw jeszcze z godzinkę pojeżdżę po jeziorze.
                 Ogień płonął wesoło, kiełbaski smakowały znakomicie, a herbata z odrobiną rumu była pyszna. Stanął za nią, objął mocno i pocałował w szyję. Justynka wykręciła się twarzą do niego i powiedziała: Chcę chociaż raz w życiu być całowana stojąc na kwitnącym jeziorze.
   
                                 

Humoreska 27. Uroki wędkowania na mormyszę




Ich nic ne zniechęci
             Gdy nadchodzi grudzień, to każdy rasowy wędkarz wygląda mrozu. Mróz to lód. A jak wiadomo najlepiej bierze na pierwszym lodzie !? ( I najłatwiej utopić się.) Jak tylko trochę przymrozi, brać wędkarska szuka lodu. Gdzie? Oczywiście na małych i płytkich jeziorkach.
                 Rysiu od lat jeździ ze swoimi kolesiami na takie leśne jeziorko, w kształcie elipsy 300 na 700m i nie głębsze jak 2m. Na jednym końcu tego jeziorka wpływa i za 60m wypływa dość pokaźna rzeczka i dla tego ono nigdy całe nie zamarza ale i nie występuję przyducha. Kiedyś było tam okoni ochocho a może i więcej.
               Łowienie na błystkę jest tu uciążliwe i mało skuteczne ze względu na zielsko, za to na mormyszkę - istny raj. Często łowiłem tam wymiarowe okonki już na głębokości 40cm.
                    Urok łowienia polega na tym, że widać przez przerębel jak podpływają ryby do drgającej mormyszki i jak reagują na przynętę. Oczywiście wówczas nie patrzy się na kiwak, natomiast zacina się wtedy gdy mormyszka ginie w pyszczku ryby.
               Po kilku godzinach takiego patrzenia w przerębel i po powrocie do domu, wystarczy zamknąć na chwilę oczy i od razu widać jak okonie chwytają mormyszkę. Podobnie jak grzybiarz po udanej wyprawie widzi w domu dokoła prawdziwki.
                     Rysiu miał pewnego razu udany połów, a że i dziur nawiercił się bardzo dużo więc zasnął kamiennym snem. Widzi jak ogromny okoń połyka jego mormyszkę więc z impetem machnął ręko i ... uderzył śpiąco obok żonę. Zbudziła się żona, zbudził się i on.  Zaczął tłumaczyć się i przepraszać. Żona wykręciła się twarzą do ściany i powiedziała: Ty od tych ryb to już całkiem zgłupiałeś.
     
          
                     

                              
        


                                        

czwartek, 5 grudnia 2013

Humoreska 26. Jaś wędkarz

Jesteś duża i piękna!
 

      Jaś miał  7 lat i kuzyna Jurka. Jurek miał 10 lat i mieszkał w mieście, a Jaś na wsi. Jurek był spryciarz, a Jaś niezguła. Jaś nie lubił Jurka bo mu ciągle dokuczał.
          Było jednak coś co Jasia przyklejało do Jurka. Jurek przywoził z miasta żyłkę i haczyki, spławik strugał z kory topolowej. O kij z leszczyny nie było trudno. A że był to rok 1945, więc Jurek był jedynym we wsi który miał wędkę. Chodził nad pobliską Wkrę i łowił kiełbie, uklejki a i płotka czasem się trafiła. Jaś był cieniem Jurka.
          Prosił, błagał, aż ubłagał - dostał wędkę do rąk! Powoli spławik spływał z prądem rzeki. Jaś nie odrywał od niego oczu. Drgnął. Jurek dyryguję: jeszcze nie, jeszcze nie, o teraz! Jaś szarpnął kijem z całych sił. Obaj widzieli jak kiełbik wylatywał z wody i ogromnym łukiem poszybował na pastwisko. Jaś pobiegł szukać kiełbia. Jurek podniósł wędkę i tu tragedia: nie było haczyka. Jeżeli nie znajdziesz haczyka to nie pokazuj mi się na oczy - warknął na Jasia. Biedny Jaś szukał kiełbia do wieczora, bez skutku.
            Minęło kilka dni. Jurek poszedł nad rzekę. Jaś pobiegł zanim, ale skrycie. Widział gdzie zostawił wędkę i jak szedł do starszych chłopców palić skręty. Usiadł za krzaczkiem, założył na haczyk larwę jętki i czekał. Niedługo.
                Branie było gwałtowne. Jaś ledwie utrzymał kij. Zaparł się nogami i próbował rybę potwora wyciągnąć na brzeg. Wzywał pomocy. Zanim nadbiegł Jurek ze swoimi kolegami, ryba leżała już w trawie. Był to kleń, ważył około pół kilograma. Sensacja!
                  Cała wieś o tym gadała. Jaś chodził w glorii. Ojciec sprawił mu wędkę, a on jej często używał. Używa do dziś.