sobota, 18 stycznia 2014

Humoreska 29. Wędkarz i "Przyjaciele"


                                                                                        

Koniec z wędkowaniem. Koniec!
              Budzik wyrwał go z błogiego snu. Niedzielny poranek. Działał jak zaprogramowany automat. Gdy wypływał na jezioro wschodziło majowe słońce. Cudna woda, cudna zieleń i ten śpiew słowików w przybrzeżnych krzewach, poemat. Pełen optymizmu i nadziei na sukces płynął Jaś wzdłuż brzegu patrząc to na wodę to na sondę. Bezrybie. Bezrybie przez całe kilometry. Nareszcie, w niewielkiej zatoczce znalazł spławiającą się ukleje. Dwa rzuty siatką i jest żywczyk. Teraz tylko precyzyjne zakotwiczenie łódki na stoku. Po kilku minutach był pierwszy, całkiem zgrabny okoń. Oby tak dalej.
              O godzinie czternastej zadzwoniła żona: - Jasiu, masz ryby? - Mam, sporo okoni i szczupaka, a czemu pytasz? 
                  - Bo widzisz, wprosiły się do nas Ewa, Ela i Renatka z mężami, a jak wiesz oni twoje ryby uwielbiają..
                  - To znaczy, że zaprosiłaś swoje przyjaciółki.
                  - Nie bądź drobiazgowy.
             Co było robić, posiedział jeszcze z godzinę, bez rezultatu, bo okonie odeszły i zwinął majdan. Popłynął do przystani i zabrał się do skrobania połowu. Jego domek letniskowy stał blisko, więc towarzystwo zobaczyło go i cało grupą przyszło nad wodę.
                  - O, jakie ładne okonie, a ten szczupak to ile waży?
               Oczywiście, nikt nie palił się do pomocy w sprawianiu ryb. Pogadali i poszli na spacer. Żona jednak zdążyła dać my wytyczne: - Pospiesz się z tym smażeniem ryb, bo wszyscy są głodni. Jaś biegał od kuchni do namiotu, gdzie w chłodku rozstawił stoły. Goście mięli szampańskie humory, ryby były wyśmienite. No to panowie, po jednym, woła Władziu, żeby szczupak nie pomyślał, że go pies zjadł.
                Nadchodziła 21-sza. Jaś czuł się potwornie zmęczony, ale zdążył coś przełknąć w biegu. Goście zaczęli zbierać się do wyjścia. Panie całowały Jasia w policzek, panowie klepali go po plecach mówiąc: "Jasiu z ciebie to fajny chłop".
               Zrobiło się cicho. Żona przeciągnęła się i powiedziała: czuję się zmęczona, jutro mam dyżur, idę spać, a ty pozmywaj naczynia. Co się tak dziwisz? Przecież to byli twoi goście.
                    Stał nad zlewem na chwiejnych nogach i  postanowił: W życiu nie pojadę na ryby. Wytrzymał do środy.        
                                                               Polecam: http://malzenskiswiat.blogspot.com