niedziela, 14 kwietnia 2019

Humoreska nr 53. HERBATA Z PRĄDEM



                                  Znalezione obrazy dla zapytania zmarzniecie

  

                  Grzegorz miał już swoje lata, a może jeszcze więcej. Uważał, że człowiek porządny to taki co ceni słowo i dotrzymuje go w każdej sytuacji. Był punktualny i od innych wymagał punktualności, czasem aż do przesady. Raz podjętej decyzji nie zmieniał, albo z wielkim trudem. Ta jego upartość w decyzjach była wielokrotnie uciążliwa dla otoczenia, a i dla niego czasem kończyła się nie najlepiej lub śmiesznie.
           Opowiadali o nim jego znajomi, że jak Grześ zapowiedział wizytę np. na 16-stą to o 15 h 59 min i 30 sek., można było otwierać drzwi bo on już tam stał.
Od dziecka  był zapalonym wędkarzem i to dobrym. Znał się na sprzęcie i wiedział jak i gdzie go zastosować. Na ogół miał dobre rezultaty, ale bywało, że ciągnąc ogromnego szczupaka wyholował dziurawy gumowy but.  Zdarza się !
         Czasem lubił jechać na ryby sam, chociaż wybierał się także z kolegami, szczególnie w zimnie na lód. Chętnych było wielu, bo wiedzieli, że jak pojadą z Grzesiem to bez ryby nie wrócą. Oczywiście taki, który spóźnił się na umówioną porę, lub mu coś wypadło, zostawał raz na zawsze „skreślony z listy” kumpli Grzesia na ryby.
        Jak to mówią:  – „Za kołnierz nie wylewał”, ale znał miarę i wiedział kiedy, gdzie i z kim. Do śmierci będzie wspominał jak im smakowała „czysta” przy  - 15oC na lodzie i płonącym ognisku. Wypić piwo w lecie też lubił.
         Lekka zima w tym roku nie sprzyjała wyprawom na lód. Taki nijaki marzec był prawie zmarnowany dla wędkarzy. Grzegorz czekał na kwiecień. Wreszcie przyszedł. Piątek, sobota i niedziela były cudowne, chwilami temperatura osiągała 20oC. Mógł wybrać się nad rzekę dopiero we wtorek. Tak postanowił i tak zrobił. Wstał o szóstej, szybkie śniadanie, robaki z lodówki i prawie biegiem do samochodu.
          Nad rzeką zobaczył szron na trawie. Spojrzał na termometr w samochodzie. Pokazywał 2oC. Ale co tam. Ubrany był byle jak. Poszedł do swojego miejsca i rozłożył wędkę. Po kilku minutach poczuł, że grabieją mu ręce. Złowił niewymiarowego okonka i jeszcze mniejszą płoteczkę. Po 1,5 h zaczął dzwonić zębami. Do samochodu biegł i myślał: - chłopie w którym miejscu masz ty przyjemność .
           W domu, żona, popatrzyła na niego z politowaniem, bo był ciągle zielony. „Kładź się do łózka bo jeszcze rozchorujesz się.” – zarządziła. Po chwili przyniosła duży kubek herbaty i powiedziała: -„Wypij to, dolałam ze 100 gram prądu i śpij uparciuchu". 
                 

czwartek, 14 lutego 2019

Humoreska nr 52 I STAŁ SIĘ CUD




                               Znalezione obrazy dla zapytania Å‚owy ryb pod lodem                  
                                              

        
            Działo się to w czasach, gdy mazurskie jeziora były "wybrukowane" okoniami, a wędkarzy było nie mniej niż dzisiaj i też marzyli o sukcesach. Bywało, że tylko marzyli.
        W każdym dużym zakładzie produkcyjnym było koło wędkarskie, lepiej lub gorzej działające.  "Władza" miała obowiązek wspierania takich inicjatyw, to też, pewnej lutowej niedzieli, osiemnastu chłopa, zakładową ciężarówką pokrytą dziurawym brezentem, wybrało się na łowy.         Pogoda była jak marzenie, słońce i około  -100 C. Od rana piki poszły w ruch, (Świdrów wtedy nie było.) Lód miał około 15 cm grubości i pod uderzeniami pięknie „grał”. Jedni próbowali przy trzcinach, inni poszli od razu na głęboką wodę. Łowili na błystki podlodowe własnej produkcji. Rezultatów nie było.
        Około 14-stej wszyscy mieli dość. Trzech zakapiorów rozpaliło ognisko na lodzie. Porozsiadali się. Inni dołączyli no nich, zbierając po drodze gałęzie w otaczającym jezioro lesie. Płonący pod niebo ogień poprawił im nastrój, a jeszcze bardziej herbata z termosów z prądem. Znalazło się także sporo półlitrówek. Szybko humory towarzystwa poszybowały wysoko. Waldek rozpytywał wszystkich o rezultaty. Większość nie miała nic. W sumie mieli 35 sztuk, czyli mniej niż dwa nietęgie okoneczki na głowę. Klęska!       Znany w grupie zgrywus -Jureczek – pokazał kolegom butelkę na dnie której było z 50 gram klarownego płynu i powiedział, że po pijanemu okonie na pewną zaczną brać. Wykuł dziurę, napełnił butelkę wodą i spuścił na dno. Towarzystwo czyniło żartobliwe uwagi. Jureczek włożył błystkę do wody. Po drugim szarpnięciu, zaczął gwałtownie wyciągać. Wszyscy myśleli, że małpuje. Okazało się, że złowił pięknego okonia. Towarzystwo oniemiało w bezruchu. Kiedy za chwilę Jureczek wyciągnął drugiego okonia, wszyscy poderwali się z miejsc.      I stał się cud. Okonie brały wszędzie i każdemu. Płycej i głębiej. Były różnej wielkości, od zupełnie drobnych po takie po ½ kg.      Szkoda, że nie mogę pokazać zajadłości na twarzach wędkarzy i werwy z jaką pracowali. Przy każdym przeręblu leżało po kilkanaście okoni bo nie było czasu na ich zbieranie.      Zaszło słońce, brania raptownie ustały. Przyszedł czas na refleksję i dzielenie się wrażeniami. Każdy miał torbę ryb. Rekordzistę - Jureczka -wycenili na 4kg.      Minęło wiele lat, a w wędkarze ciągle wspominali jak im brały pijane okonie.