Wiesiek był tym pierwszym, który wprowadzał mnie w arkana sztuki prowadzenia wykładów, z przedmiotów technicznych, w szkole oficerskiej. Szybko okazało się, że mamy takie same zainteresowania, zamiłowania i poglądy. Obaj pochodziliśmy ze wsi. Wojsko było dla nas drogą do awansu społecznego. Nasza przyjaźń szybko rozlała się na nasze rodziny.
Były wspólne spacery, wyciecki, zabawy, bale i rodzinne brydże.
Z Wieśkiem często chodziłem na ryby, a w sezonie jeździliśmy na grzyby. Tak było przez wiele lat, aż do nagłej i przedwczesnej śmierci Wieśka.
Był On męższczyzną dobrze zbudowanym, z lekka zwalistym i nieco flegmatycznym. Posiadał dar nadzwyczajnego poczucia humoru. Potrafił wychwycić komizm sytuacji i przekazać go innym, a także stwarzać celowo takie sytuacje. Oto kilka przykładów: - Podczas wieczornego brydża, nagle rozpoczynał ze mną pozorowaną kłótnię na temat czyja żona jest ładniejsza. On znajdował wiele argumentów, że Jego jest ładniejsza, a ja oczywiście, że moja. Komizm polegał na tym, że Panie nie wiedziały jak reagować i miały prześmieszne miny. - Kiedyś Komenda Szkoły zapowiedziała huczną odprawę na temat "zgubnych skutków alkoholizmu". Wiesiek zaprosił mnie i jeszcze jednego kolegę w kąt sali i podczas "grzmotów" o złych skutkach alkoholizmu wypiliśmy pół litra czystej, którą Wiesiek przyniósł i było nam bardzo wesoło. - Siedząc na łódce potrafiliśmy, przez godzinę, co chwila, opowiadać ten sam dowcip, raz On raz Ja. Np.: o dziadku który miał opowiadać komsomolcom jak było źle w Rosji przed rewolucją, a powiedział, że w czasie Rewolucji był taki burdel, że dopisali mu sto lat. Śmiechu było wiele.
Miał mój Przyjaciel jeszcze jedną cechę szczególną - nigdy niczym nie przejmował się i nie martwił. Żył w spokoju i beztrosce. Kłopoty chętnie cedował na innych. Nigdy pierwszy nie wszedł na lód. Zawsze wysyłał mnie twierdząc, że jestem lżejszy. Decyzja o miejscu zakotwiczenia łodzi też należała do mnie. Chętnie opowiadał, że nie ma problemu z zabłądzeniem w lesie, wystarcz, że trzyma się blisko mnie.
Pamiętam doskonale taką sytuację: Zbieraliśmy grzyby w bezkresnych lasach w okolicy Nidzicy. Dzień był pochmurny i w pewnej chwili straciłem całkowicie orientację. Wołam Wieśka i mówię mu, że nie mam pojęcia w którą stronę mamy iść do samochodu. On nie tracąc ani chwili położył się na igliwiu, oparł się o sosnę i powiedział: - Jak będziesz już wiedział to mnie zbudź ...