piątek, 12 stycznia 2018

Humoreska nr 46 WĘGORZE ZENKA




Znalezione obrazy dla zapytania węgorze
              

              Zenek miał 32 lata, żonę Kasię i dwoje dzieci. Jako elektryk pracował w firmie i na różnych fuchach, to też zarabiał całkiem przyzwoite pieniądze. Było to dla niego zaletą, ale i wadą. Bo kiedy ja mam jeździć na ryby? - Pytał sam siebie.
A jeździć musiał. Uwielbiał wędkowanie. Nie pomagały awantury Kasi, pilne zlecenie szefa - jak go dopadło - rzucał wszystko i jechał.
              Miał też Zenek taką dziwną cechę: - był bardzo wrażliwy na wszelkie łaskotki. Opowiadał nieraz, że jego nie trzeba torturować, wystarczyłoby połaskotać, a powiedział by wszystko to co wiedział i nie wiedział. Byle dotyk paraliżował go, albo wywoływał histeryczny śmiech i gotowość do ucieczki.
               Pewnej czerwcowej soboty, przed wieczorem, zostawił niezadowoloną Kasie z dziećmi i pojechał łowić węgorze na jeziorze Narię. Pożyczył od znajomego drewniany kajak. Popłynął do niedużej wysepki. Sznurkiem przytroczył kajak do trzcin i rozłożył  wędki. Poczuł się szczęśliwy. Było ciepło i parno. Zbliżała się burza. Prawie nagle zrobiło się ciemną. Razem z pierwszym braniem usłyszał daleki grzmot. Co tam grzmot, wyciągnął, nie bez trudu, pięknego węgorza. Jeszcze nie zarzucił  wędki, a już spławik zanurkował gwałtownie na drugiej. Znów węgorz. Co za radość i satysfakcja. Nie wrócę do domu o kiju.
             Burza przeszła bokiem. Na Zenka tylko pokropiło. Węgorze co chwile brały. Przy szóstym stracił rachubę. Te ryby wpuszczał między szczeble drewnianej podłogi. Siedział na tej podłodze w długich spodniach i boso. Gdy już osiągnął pełnie szczęścia, nagle w nogawce poczuł zimny dotyk. Wrzasnął. Chwycił się oburącz za łydkę. To coś parło co raz dalej. Już minęło kolano. Zenek wrzeszczał, podskakiwał na siedzeniu i za wszelką cenę chciał zatrzymać pełzanie węgorza. Nie udało się. Przeszedł przez majtki i zawrócił do drugiej nogawki. Przy wydatnej pomocy Zenka, powtórnie wylądował pod podłogą.
              Siedział bez ruchu, dyszał jak po maratonie. Wędek nie było. Dobrze, że ten kajak nie wywrócił się gdy ja szalałem, myślał.  Świtało, dostrzegł spławiki, a więc wędki nie stracone. Popłynął do brzegu. Zdjął spodnie i majtki, wyszorował piaskiem z wodą śluz na nogach i tu i tam. Przyniósł z samochodu dużą torbę, naliczył 12 pięknych węgorzy. Wracał do domu szczęśliwy. Napełnił wannę wodą i wysypał węgorze. Kasia spała, wsunął się cichutko koło niej.
              Obudził go krzyk Kasi, gdy wystraszona wybiegła z łazienki. Ile tego masz? - zapytała. 
              - Będzie około 10 kilo.
              - To świetnie. Zaproszę na kolację Rodziców, siostrę Hanię z całą ferajną, a ty zaproś Piotra z Magdą.
            Węgorze były smaczne, zarówno na zimno w galarecie jak i te prosto z patelni z cebulą. Humory wszystkim dopisywały. Zenek opowiadał i pokazywał jak walczył z węgorzem wędrującym po jego nogawkach i nie tylko. Wszyscy się śmieli, a najbardziej dzieci.
            To wszystko zdarzyło się naprawdę. Tylko ta prawda  działa się ponad 50 lat temu. A dzisiaj takie węgorze to już nawet nie historia, - to mitologia.       





                         

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz