
Działo się to w czasach, gdy mazurskie jeziora były
"wybrukowane" okoniami, a wędkarzy było nie mniej niż dzisiaj i
też marzyli o sukcesach. Bywało, że tylko marzyli.
W każdym dużym zakładzie produkcyjnym było koło wędkarskie, lepiej lub
gorzej działające. "Władza" miała obowiązek wspierania takich
inicjatyw, to też, pewnej lutowej niedzieli, osiemnastu chłopa, zakładową
ciężarówką pokrytą dziurawym brezentem, wybrało się na łowy. Pogoda była jak marzenie, słońce i
około -100 C. Od rana piki poszły w ruch, (Świdrów wtedy
nie było.) Lód miał około 15 cm grubości i pod uderzeniami pięknie „grał”.
Jedni próbowali przy trzcinach, inni poszli od razu na głęboką wodę. Łowili na
błystki podlodowe własnej produkcji. Rezultatów nie było.
Około 14-stej wszyscy mieli
dość. Trzech zakapiorów rozpaliło ognisko na lodzie. Porozsiadali się. Inni
dołączyli no nich, zbierając po drodze gałęzie w otaczającym jezioro lesie.
Płonący pod niebo ogień poprawił im nastrój, a jeszcze bardziej herbata z
termosów z prądem. Znalazło się także sporo półlitrówek. Szybko humory
towarzystwa poszybowały wysoko. Waldek rozpytywał wszystkich o rezultaty.
Większość nie miała nic. W sumie mieli 35 sztuk, czyli mniej niż dwa nietęgie
okoneczki na głowę. Klęska! Znany w grupie zgrywus
-Jureczek – pokazał kolegom butelkę na dnie której było z 50 gram klarownego
płynu i powiedział, że po pijanemu okonie na pewną zaczną brać. Wykuł dziurę,
napełnił butelkę wodą i spuścił na dno. Towarzystwo czyniło żartobliwe uwagi.
Jureczek włożył błystkę do wody. Po drugim szarpnięciu, zaczął gwałtownie
wyciągać. Wszyscy myśleli, że małpuje. Okazało się, że złowił pięknego okonia.
Towarzystwo oniemiało w bezruchu. Kiedy za chwilę Jureczek wyciągnął drugiego
okonia, wszyscy poderwali się z miejsc. I stał się cud. Okonie brały
wszędzie i każdemu. Płycej i głębiej. Były różnej wielkości, od zupełnie
drobnych po takie po ½ kg. Szkoda, że nie mogę pokazać
zajadłości na twarzach wędkarzy i werwy z jaką pracowali. Przy każdym przeręblu
leżało po kilkanaście okoni bo nie było czasu na ich zbieranie. Zaszło słońce, brania
raptownie ustały. Przyszedł czas na refleksję i dzielenie się wrażeniami. Każdy
miał torbę ryb. Rekordzistę - Jureczka -wycenili na 4kg. Minęło wiele lat, a w
wędkarze ciągle wspominali jak im brały pijane okonie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz