czwartek, 20 lutego 2014

Humoeska 31. Wedkarski pech


Gdy dopadnie pech - nie poradzisz?
                Od znajomego lekarza dostał trzy dni zwolnienia z pracy. Wstał o 5-tej i jak najciszej zjadł śniadanie. Bezszelestnie wyszedł z domu. Biegiem ładował do samochodu sprzęt wędkarski. Był ósmy wrzesień. Od przyjaciela wiedział, że okoń szaleje na "Koziej Górze". Świtało, gdy wyjeżdżał z Olsztyna. Znał dobrze tę trasę. 42 km nie przeskoczy. 
             Nareszcie dojechał. Na jego brzegu już stało dwóch miejscowych wędkarzy. Miny mieli roześmiane, a w siatkach ładne okonie. Nie tracił czasu, napompował ponton, złożył podrywkę i mozolnie łowił żywczyki.  
                  No tak...Wędki zostały w garażu. Żeby było chociaż na kogo zwalić winę, ale na kogo?
            Panie, powiedział miejscowy, jedź pan do Olsztyna, my gratów przypilnujemy, za dwie godziny będziesz pan z powrotem.
                Zły na siebie i na cały świat usiadł za kierownice. Przed garażem dopadła go żona. Co ty tu robisz? Tłumaczył się. Ona w charakterystyczny sposób popukała się w czoło. Zawieziesz mnie do pracy - zarządziła. Co miał robić? Zawiózł, a potem już bez pośpiech pojechał nad jezioro. 
                 Dawno minęła dziewiąta. Miejscowi leżeli na trawie. Ich spławiki stały nieruchomo.
                 - Panie, godzinę temu przestał brać. My idziemy do domu i panu też radzimy. Miałeś pan 
pecha, spróbuj pan jutro. 
    
                    
                  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz